Uczęszczałem na terapię, z której jestem zadowolony i opowiem Wam o moim spojrzeniu na to, co przeszedłem, czułem i uzyskałem. Więc jeśli kiedyś przejdziecie swoją terapię, to będzie ona z pewnością inna niż moja i będziecie ją inaczej odbierać. Nie jest to więc historia o tym, co to jest terapia, ale o nadziei, jaką terapeuta mi podarował. I chcę się z Wami tą nadzieją podzielić, żeby mniejsze było Wasze wahanie przed poszukiwaniem profesjonalnej pomocy.
Przejdź do pokrewnych artykułów >
Na początku ja potrzebowałem nadziei na to, że może być inaczej. Być może spotkaliście się w swoim życiu z uczuciem, które pojawia się, gdy próbowało się na różne sposoby rozwiązać problem, a ten nadal pozostał nierozwiązany. Kiedy chcecie coś zrobić, ale nie wiecie już co i zaczynają opadać Wam ręce. Tak się czułem, gdy przechodziłem kryzysy w relacjach z najbliższymi mi osobami. W końcu postanowiłem jednak nie działać wedle starych utartych schematów, które prowadziły mnie coraz częściej w ślepe zaułki bezradności. Nie chciałem więcej unikać trudnych decyzji. Nie chciałem być natarczywy i usztywniony. Nie chciałem krzywdzić bliskich, bać się, że ich stracę. Nie chciałem myśleć, że coś jest ze mną nie tak i bać się, że stanę się człowiekiem takim, jakim nie chciałem się stać. Chciałem być lepszy. Nad tym pracowałem na swojej terapii.
Pamiętam, że na sesje terapeutyczne przynosiłem ze sobą bardzo dużo cierpienia. Mój terapeuta dość szybko zaproponował mi pracę nad trudnymi tematami, na co przystałem. Na szczęście dostrzegał, że cierpiałem. Wiedział co robić, był delikatny i obchodził się z moimi uczuciami z szacunkiem. Szybko przekonałem się, że mogę przy nim pozwolić sobie na wyrażanie swoich uczuć. Pełnił wiele ról. Po pierwsze był naprawdę solidnym wsparciem, kiedy nadchodziły trudne chwile. Po drugie zachęcał mnie, żebym był ekspertem od swoich spraw oraz podejmował ważne decyzje. Po trzecie pomagał mi znaleźć odwagę do wprowadzania w życie tych trudnych wyborów. Szybko mu zaufałem w tym wszystkim, choć czasem byłem zły, że nie chce mnie odciążyć, poradzić co mam zrobić.
W procesie terapii zacząłem częściej dostrzegać, że tak jak ja moi bliscy również próbują dojść ze mną do porozumienia w czasie konfliktów. Wcześniej też to wiedziałem, ale dopiero z czasem naprawdę poczułem, że im na mnie zależy. Dzięki temu, gdy się kłócimy, jestem spokojniejszy o przyszłość naszych relacji. Wcześniej myślałem, że można uniknąć kryzysów, gdy się nad sobą wystarczająco popracuje. Niestety musiałem tę mrzonkę porzucić. Nadal zdarzają mi się kłótnie i nieporozumienia z bliskimi, nadal bywają one bolesne, ale łatwiej jest mi się wśród nich odnaleźć. Nauczyłem się robić pauzę, uspokoić się, przemyśleć. To było coś, czego bardzo potrzebowałem. Stałem się mniej natarczywy i narzucający. Jeśli na spokojnie uznam, że chcę nadal bronić swojego stanowiska to próbuję asertywnie to zrobić. Jeśli zauważam swój błąd lub rację drugiej strony to próbuję przyznać rację, lub przeprosić. Oczywiście rodzi się to wszystko w wielkich bólach i z dużym wysiłkiem. Czasem nadal trudno mi się odnaleźć, ale takie są relacje. Trudne i emocjonalnie kosztowne. Dzięki temu, że widzę wyraźniej zaangażowanie moich bliskich, oraz że sam wkładam więcej wysiłku w nasze relacje, czuje, że są one pełniejsze.
Po pewnym czasie terapia stała się moim zaworem bezpieczeństwa, ujściem ciśnienia zbierającego się z powodu codziennych stresujących wydarzeń, które w normalny sposób pojawiają się w życiu każdego męża, taty i syna. To było naprawdę miłe uczucie, kiedy terapeuta poświęca mi sto procent uwagi i zawsze był moim sojusznikiem, ale zdecydowałem o zakończeniu terapii. Zrozumiałem, że ostatnie spotkania służyły mi przede wszystkim po to, żeby omawiać moje bieżące życiowe trudności. Nie potrzebowałem już profesjonalnej pomocy, choć czułem pokusę odkładania rozstania z terapeutą w nieokreśloną przyszłość. Dużo się nauczyłem. Branie odpowiedzialności za swoje decyzje i uczucia oczywiście do tej pory wywołuje u mnie dyskomfort, ale zrozumiałem, że umiem to robić niezależnie od tego, czy chodzę na terapię, czy nie. Utwierdziło mnie to w wierzę, że kiedy chcę to mogę być dojrzałą osobą.